Zwykle synowie chwalą się czego nauczyli się od swoich ojców. Ja postanowiłem napisać, czego nauczył mnie mój dziesięcioletni syn. Mały, ale dzielny sportowiec.
Zyskać na pasji dziecka
Od kilku lat towarzyszę moim dzieciom w rozwoju sportowym. Każde z nich trenuje swoją ulubioną dyscyplinę. Aniela trenuje tenis, Antoni uprawia lekkoaltetykę. Ale najwięcej i najintensywniej robi to mój dziesięcioletni syn – Aleksander – tenisista. Szczególnie w tym minionym roku (2021), kiedy grał do końca w swojej kategorii wiekowej (do lat 10), przyglądałem mu się z uwagą. Teraz, gdy kończy się rok, dotarło do mnie, że pod wpływem tych obserwacji oraz zaangażowania w treningi mojego syna i ja zyskałem na jego pasji. Po chwili refleksji zrozumiałem, że istnieje przynajmniej 5 rzeczy, których nauczył mnie – chcąc nie chcąc – mój dziesięcioletni syn.
Po pierwsze konsekwencja
Każdy, kto coś trenuje – ja też – wie jak łatwo o tzw. roztrenowanie. Przerwy są groźne, a w chwilach zwątpienia czy kryzysu trudno jest o motywację. Czasem ciężko jest wstać, a co dopiero iść na trening… Wiek 9-12 w tenisie to według metodyki Long Term Athlete Development jedna z siedmiu faz szkolenia. Nazwano ją Learning to train (nauka treningu). Po niej, w wieku 12-16 lat u chłopców następuje faza Training to train (trening by się doskonalić). Ale prawda jest taka, że systematyczny trening to ciągła nauka i doskonalenie konsekwencji. Konsekwentnego przychodzenia na trening, ćwiczenia, poprawiania i eliminowania błędów. Ja w ogóle nie muszę tego uczyć syna. On robi to konsekwentnie. A ja podpatruję i uczę się od niego.

Cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość
Jestem z natury niecierpliwy. Jako tata szczególnie. Uczestniczenie w życiu sportowym dziecka uczy tej cierpliwości jak nic na świecie. Ciągłe wyczekiwanie na koniec treningu, wielogodzinne oczekiwanie na mecz podczas turnieju, kilkudniowe oczekiwanie na zbliżający się turniej. A czasami wręcz rezygnacja z niego, bo jest za wcześnie, forma nie ta lub po prostu cenniejszy i bardziej przydatny będzie odpoczynek. To wszystko to jedna wielka lekcja cierpliwości. W minionym roku wyleczyłem się z jakiegokolwiek pośpiechu. Poza jednym: by zdążyć na czas na trening. Bądź cierpliwy jako tata sportowca. Nie spiesz się. Rośnij i rozwijaj się razem z nim. Na wszystko przyjdzie czas. Ważne żeby się rozwijać.

Waleczność i odwaga
Jeśli chodzi o tenis jako dyscyplinę – zdecydowanie traktuję go jako sport walki. Dla mnie to skrzyżowanie boksu i szachów. Ewentualnie szachy w ruchu. Głowa musi być cały czas opanowana, trzeba myśleć i … jeśli to możliwe – cały czas atakować. Nie jestem zwolennikiem gry defensywnej, z której słyną niektóre dzieci grające w tenisa w tym wieku. Na dłuższą metę raczej to się nie sprawdzi. Choć gdy ja uczyłem się grać w tenisa – nikt tego mi nie wytłumaczył. Skupiałem się na tym, by przebijać oraz … skutecznie się bronić. Jednak tenis w moim odczuciu to ciągły atak. Z przyjemnością więc patrzę jak mój dziesięcioletni syn wypracowuje sobie akcje, dociska przeciwnika, a potem wygrywa piłkę zdobywając punkt. Patrzę i uczę się tej taktyki, którą stosuję nie tylko podczas własnej gry (choć słabo mi to wychodzi), ale także w życiu. Trzeba walczyć, grać odważnie, atakować gdy jest ku temu najlepszy moment. A jeśli go nie ma – doprowadzić do niego jak najszybciej. Spróbuj dostrzec w swoim dziecku wojownika! Naucz się od niego ofensywnego podejścia. Do boju, tato!

Opanowanie
Życiu, w szczególności życiu małego sportowca towarzyszą ogromne emocje. Przede wszystkim podczas turnieju, meczu, zaciętej walki o każdy punkt. Ale potrzebne są także chwile wyciszenia, oddechu, odpoczynku od gry. A podczas meczu na wagę złota jest spokój, koncentracja i opanowanie. Dlatego z nieukrywaną przyjemnością patrzyłem jak mój syn z zawodnika zamienił się wiosną w potulnego ball kid’a podczas turnieju zawodowców. W skupieniu podawał im piłki jakby to była najciekawsza czynność na świecie. Z dumą patrzyłem jak Aleksander z wielką atencją uczył swoich kolegów i koleżanki z klasy oraz nauczycielkę gry w tenisa na przyszkolnym korcie. Jak po upadku przeciwnika w ważnym meczu opanowany wyciągnął zimy lód i udzielił mu pomocy. Jak czasem spokojny schodzi z kortu i prosi sędziego o interwencję, gdy zawodnik po przeciwnej stronie siatki próbuje „kombinować”. Ja w wielu tych chwilach byłbym zdekoncentrowany, niespokojny, zdenerwowany, w najlepszym przypadku obojętny. Ale uczę się podglądając jak to można robić inaczej. Choć pewnie on odziedziczył po mnie moje słabości – robi to jednak lepiej, z opanowaniem. Nie warto więc skupiać się na tych obciążeniach skoro nam samym brakuje opanowania. Trzeba wyciągnąć wnioski. Ja wyciągnąłem. Keep calm!

Punktualność
Pomimo, że nie jestem mistrzem planowania i samą czynność umawiania się, zapisywania terminów w kalendarzu uważam za monotonną – nienawidzę się spóźniać. Dzięki ogromnej dyscyplinie jaka towarzyszy trenowaniu przez mojego syna – nauczyłem się patrzeć częściej na zegarek. Wcześniej wyruszam w podróż, na trening, turniej czy wizytę u fizjoterapeuty. Niektóre terminy się zazębiają, prawie wszystko jest „na styk”, więc potrzebna jest ogromna dyscyplina czasowa. Zaobserwowałem, że Aleksander zupełnie inaczej wchodzi w trening, gdy ma odpowiednio dużo czasu na przebranie się, przygotowanie się do treningu, a nawet własną rozgrzewkę w szatni czy już na korcie. Postawiliśmy sobie wewnętrzny cel, by ani razu nie spóźnić się na trening. I póki co się udało. Ale to on mnie pilnuje i przypomina, że „już powinniśmy jechać”, „zostało 5 minut do wyjazdu” oraz „lepiej, jak będziemy tam 15 minut wcześniej”. W tym roku praktycznie wszędzie – nawet na pociąg do Warszawy – wychodzę wcześniej niż miało to miejsce kiedykolwiek w moim życiu. Polecam sprawdzić jak to wygląda u Was.

Więcej przemyśleń i moich komentarzy na temat towarzyszenia małemu sportowcowi podczas turniejów i codziennych treningów – znajdziecie na moim blogu „Życie w tourze. Z pamiętnika ojca małego tenisisty”. Serdecznie zapraszam do lektury!