Dać świadectwo, potwierdzając czynami słowa

Gry w tenisa nauczył mnie tata. Czterdzieści lat temu. Chodziłem z nim na osiedlowy kort asfaltowy jeszcze jako przedszkolak. Początkowo przyglądałem się starszym panom grającym z moim ojcem. Podawałem im piłki. A po zakończonych meczach wskakiwałem na chwilę na kort, aby na rozgrzanym od emocji asfalcie wymienić kilka podań z wyczerpanym pojedynkami tatą.

Pierwsza wygrana w życiu

Pamiętam, że niemal leciały mi łzy, kiedy koledzy taty zwijali siatkę… Chciałem jeszcze grać i grać… Po kilku latach już graliśmy przeciwko sobie. Jednak nigdy nie mogłem go pokonać. Aż do wczoraj, kiedy znaleźliśmy się w grupie rywali turnieju klubowego Pomorska Tenis Park w Łodzi. Kategoria wiekowa 35+ wydawała się zbyt „młoda” nawet dla mnie. Wolałbym chyba 45+. A dla mojego ojca oznaczała, że jako siedemdziesięciolatek może walczyć nawet ze dwa razy młodszymi zawodnikami. No i walczył. Ostatecznie wygrałem z nim pierwszy raz w życiu! Zająłem drugie miejsce w turnieju, a on był czwarty. Ale nie o tym, nie o tym. Nie trenuję tenisa. Gram okazjonalnie raz-dwa razy w roku. Robię to tylko ze swoimi dziećmi. W dodatku bardziej dla frajdy lub w ramach mini treningu z nimi, ewentualnie ich rozgrzewki. Dlaczego więc zdecydowałem się wystąpić w lokalnym turnieju, zorganizowanym raczej jako piknik przez klub, w którym trenują moje dzieci? Dlaczego wyzwałem przy okazji na pojedynek ojca? I rzuciłem się z motyką czyli rakietą na słońce, grając przeciwko innym dobrym zawodnikom?

Tenis jako tradycja rodzinna

Powód jest absolutnie jeden. Chciałem jako łącznik pokoleniowy pomiędzy moim ojcem – dziadkiem moich dzieci – pokazać swoim synom i córce (wszyscy zagrali – synowie w kategorii U12 i córka w U18), że tenis w naszej rodzinie nie wziął się przypadkowo. Chciałem pokazać, że to pewna tradycja trwająca już ponad 50 lat (mój ojciec gra w tenisa już 56. rok z rzędu, w dodatku dzień w dzień). Chodzi zatem o pokoleniową ciągłość. A przede wszystkim o świadectwo, że kiedy trzeba to jestem na trybunach i kibicuję im oraz wspieram ich sportowy rozwój. Ale od czasu do czasu jestem też w stanie walczyć u ich boku, cierpieć z powodu przegranej tak, jak cierpią nieraz i oni, oraz cieszyć się z małych zwycięstw… Jednym słowem: jeśli walczymy – to jako rodzina. Rodzina wielopokoleniowa. A jako rodzina wybraliśmy wspólną pasję: sport.

Nie bój się rywalizacji!

Gorąco zatem namawiam wszystkich ojców dzieci-sportowców, aby brali udział w zawodach, podczas których wystartują u boku swoich pociech. A jeśli to możliwe – to również u boku swoich rodziców. I nawet za cenę porażki lub ostatniego miejsca w klasyfikacji – dali świadectwo, że nie boją się rywalizacji. Pokażcie, że też potraficie walczyć do końca, jesteście w stanie zmierzyć się z wysiłkiem, ze swoimi słabościami. Udowodnijcie, że jesteście przede wszystkim zwykłymi ludźmi, którzy cieszą się z wygranych, a mocno przeżywają przegraną. I radzicie sobie z tym bez problemu. Jestem głęboko przekonany, że właśnie w ten sposób można dać świadectwo, potwierdzając czynami słowa otuchy, którymi ciągle wspiera się trenujące dzieci. Wyjść na kort lub boisko i pokazać, że – jak pisał św. Augustyn: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”.

Dziel pasję!

Serdecznie gratuluję wszystkim zawodnikom! Zdobywcy I miejsca podczas turnieju: Konradowi – ojcu Julka i Natalki, Grzegorzowi – ojcu Oli i Ali, Januszowi – ojcu Arkadiusza i dziadkowi Anieli, Aleksandra oraz Antoniego, Piotrowi – ojcu Adeli i Zbyszkowi – ojcu Wiktora i Ksawerego. Wszystkie wymienione dzieci trenują lub grają w tenisa. A ich ojcowie i jeden dziadek pokazali wczoraj, że nie tylko doceniają, ale też potrafią dzielić tę pasję z dziećmi. I robią to, co one: podejmują wyzwania. Czy o coś innego chodzi w sporcie i w życiu?

Pojedynek rodzinny - Janusz i Arkadiusz Jadczak
Ja ze swoim ojcem, tuż po pierwszym wygranym przeze mnie w życiu pojedynku rodzinnym. Fot. Piotr Holwek